Wybrałam rodzicielstwo bliskości, co nie oznacza jednak, ze w pełni i bezrefleksyjnie biorę wszystko co Searsowie w swojej książce napisali. [1}
A napisali oni między innymi żeby karmić dziecko na żądanie. Obojętne czy wystarczy mu osiem posiłków dziennie czy też, jak to oni określili „lubi deserki” i je co 15 minut.
Trochę mi to karmienie na żądanie dokuczało. Jeszcze bardziej zaczęło dokuczać gdy policzyłam, że jest tych żądań 15 na dobę. Może nie jest tego aż tak dużo, ale jeśli na noc przypadają 4 to na pozostałe 12 godzin 11. Czułam się nie tylko jak mlekomat, ale też jak uwiązana na bardzo krótkiej smyczy. Stwierdziłam, że może i Żabinka faktycznie lubi deserki, ale to ciągłe karmienie jest zdecydowanie przekroczeniem moich granic.
Dlatego też w kwestii karmienia postanowiłam skorzystać z prawa nr 2. z poprzedniego artykułu: potrzeby każdego domownika są tak samo ważne. Zakasałam rękawy, gotowa spróbować przybliżyć się w kierunku moich potrzeb, mając nadzieję na to, że w ciągu 3 dni uda nam się „ominąć” dwa karmienia.
I… W zasadzie od razu było o 3-5 karmień mniej. I wcale nie osiągnęłam tego jakąś przemocą. Ponosiłam na rękach, pokazałam zabawkę, zagadałam.
Okazuje się też, że zmiana ta spowodowała lawinę pozytywności. Oprócz tego, że Żabina je rzadziej, to też szybciej się z tym jedzeniem uwija. Skoro jest najedzona, to łatwiej zasypia, często przy piersi, bez awantur i większego marudzenia. Dzięki temu dziecko jest bardziej aktywne, częściej się uśmiecha, obserwuje świat. A ja z mamy, która na każde marudzenie dziecka podaje mu pierś i z mamy trochę już zmęczonej obsługą dziecka, stałam się mamą kreatywną, która lubi spędzać czas ze swoim dzidziusiem wymyślając fajne zabawy.
Po tym wszystkim myślę sobie, że łatwo zafiksować się na pewnych zaleceniach, modzie. Tak jak nasze mamy z zegarkiem w ręku czekały 3 godziny by po raz kolejny nakarmić dziecko, tak my w przeciwną stronę – co dziecko zakwili to przystawimy do piersi. To takie trochę pójście na łatwiznę.
Czyli nie karmienie na żądanie, ale może raczej karmienie na zdaje mi się? Albo: nie wiem czego chcesz, to dostaniesz jeść? Całkiem proste.
Ale tak naprawdę karmienie na żądanie to trudna sztuka, polegająca na dostrzeżeniu czego dziecko tak naprawdę potrzebuje, a nie tylko skupianiu się na tym czego chce. Bo Żabina znała tylko kilka aktywności, z których przytulanie się i jedzenie było jedną z fajniejszych. Nie mogła wiedzieć, że może być coś lepszego, dającego więcej radości jak zabawa.
A ja odzyskuję kontrolę nad swoim życiem. I widzę, że zarówno przy rodzicielstwie bliskości jak i innych modnych podejściach, trzeba bardzo uważać. Można łatwo zgubić to, o co w tym naprawdę chodzi. Albo też przez brak uważności na własne potrzeby, można stać się niewolnikiem zasad i zaleceń. Automatem, korzystającym z pewnych narzędzi. Potrzebna jest pewna elastyczność oraz umiejętność wykorzystania i dostosowania tych narzędzi do swojej rzeczywistości.
[1] Księga rodzicielstwa bliskości W. Sears, M. Sears