Miesięczne archiwum: marzec 2017

Dlaczego rodzicielstwo bliskości

Dzięki temu, że zostaliśmy rodzicami dopiero teraz, jako trzydziesto(kilku)latkowie, mieliśmy dużo czasu na obserwowanie zmagań innych rodziców, poznanie różnych koncepcji wychowania, a także zmianę gustu w tym zakresie.
Bo kiedyś bardzo podobał mi się behawioryzm.
„Dajcie mi dziecko spłodzone przez dowolną parę rodziców i dajcie mi pełną kontrolę nad środowiskiem, w jakim będzie ono wzrastać – a sprawię, że wyrośnie na wybitnego uczonego, artystę, politycznego przywódcę, czy też, jeśli tylko będę tego chciał, zostanie pospolitym przestępcą.”
jak mówił twórca behawioryzmu, John Watson. [1]
Brzmi atrakcyjnie, prawda?
Wszyscy znamy to podejście z programu Superniania. Ogólnie chodzi o to żeby wyuczyć dziecko reakcji na bodźce – wzmacniać pozytywne zachowania za pomocą nagród i zmniejszać prawdopodobieństwo wystąpienia tych negatywnych stosując kary.  Metoda usypiania dzieci „na wypłakiwanie się” (metoda Ferbera lub 3-5-7, o której napiszę innym razem) też należy do narzędzi behawioralnych.
Na pierwszy rzut oka metody te działają. Przynajmniej krótkoterminowo i przynajmniej wtedy, kiedy rodzice patrzą. Natomiast największą wadą behawioryzmu jest to, że zupełnie pomija aspekt rozwoju emocjonalnego.
Dla mnie, osoby bardzo emocjonalnej, świadomej swoich emocji i bardzo świadomej tego, że emocji nie da się na dłużej wyciszyć, a na pewno nie można ich zignorować bez konsekwencji, takie podejście jest niedopuszczalne. Niedopuszczalne jest również podejście, w którym dziecko wchodzi mi całkowicie na głowę. Za bardzo cenię sobie swoją niezależność.
Koncepcją, która bardzo bierze pod uwagę emocje i potrzeby dzieci jest rodzicielstwo bliskości[2], które  opiera się na tworzeniu silnej więzi emocjonalnej z dziećmi . Pięknie mi się to uzupełnia z badaniami, mówiącymi o korzyściach z budowana bezpiecznego stylu przywiązania u dzieci[3]. Prawdą jest też to, że chcę być blisko mojego dziecka i odpowiadają mi się zasady rodzicielstwa bliskości z bliskością od porodu, karmieniem piersią, noszeniem dziecka, spaniem przy dziecku i reagowaniem na płacz.
Wiele osób uważa, że rodzicielstwo bliskości to rozpuszczanie dziecka, jednak ja najbardziej z „Księgi rodzicielstwa bliskości” dra Searsa wzięłam sobie dwie rzeczy:
1. odpowiadaj na potrzeby dziecka
2. potrzeby każdego domownika są tak samo ważne
Odpowiadanie na potrzeby dziecka oznacza obserwowanie dziecka, aby zauważyć czego ono tak naprawdę potrzebuje i reagowanie na tą potrzebę. Ale odpowiadać na potrzeby oznacza też żeby zaczekać aż dziecko swoją potrzebę zasygnalizuje. Nie chodzi o to aby przewidywać co dziecko będzie za chwilę chciało i wybiegać z propozycją zanim ono samo się zorientuje, że ma tą potrzebę.  Czyli, że nawet jeśli zauważę, że minęły dwie godziny od ostatniego karmienia, to nie rzucam się na dziecko aby je nakarmić, ale obserwuję i czekam aż np. zacznie ssać piąstki.
Jeśli chodzi o drugi punkt, to jest on szczególnie ważny dla tatusiów. I dla mam również. I dla szczęścia rodzinnego długoterminowego. I w ogóle jest mega ważny. Jeśli nie zadbam o siebie, choćby o to, żeby się wyspać, zjeść obiad, umyć włosy, w końcu nie będę mogła być miłą, uśmiechniętą i cierpliwą mamą dla mojego dziecka. Jeśli skupię całą swoją uwagę na dziecku, a co więcej nie pozwolę ojcu dziecka się nim zajmować, będzie się on czuł nieważny i odtrącony.
To właśnie dbając o potrzeby wszystkich domowników śpimy przy dziecku. Cenimy sobie komfort nocnego wysypiania się i m.in. dlatego nie chcemy spać z dzieckiem w jednym łóżku. Równocześnie chcemy aby było ono blisko nas i czuło się bezpiecznie, więc łóżeczko jest dostawione do naszego łóżka.
Dbanie o potrzeby innych domowników to też sytuacja, w której ja chora, półprzytomna, z wysoką gorączką odmówiłam karmienia dziecka. Wiedziałam, że w zamrażalniku jest zapas mleka i dziecku nie stanie się krzywda, a ja dosłownie padałam na twarz.
I też to, że czasem mam wychodne. I to, że zostawiam wtedy P. z dzieckiem, ufając, że sobie poradzi.
Póki co pomysł na rodzicielstwo bliskości nam działa. Najwyraźniej spodobał się też naszej Żabince, która zapewne czuje, że jej potrzeby są zaspokajane (choć nie zawsze natychmiast), bo  komunikuje je w przyjazny w miarę sposób 🙂
[1] https://pl.wikiquote.org/wiki/John_Watson
[2] Księga rodzicielstwa bliskości William Sears, Martha Sears
[3] Znaczenie miłości Sue Gerhardt

Pierwsza wyprawa z dzieckiem

Zaczęliśmy raczej skromnie – cała wyprawa, to raptem czterech dni w Warszawie. Ale wyprawa była na miarę naszej małej rodzinki. Nie żeby samochodem od drzwi do drzwi. Pojechaliśmy pociągiem. Pendolinem.

I to był dobry pomysł. Jechaliśmy we trójkę w czteroosobowym przedziale rodzinnym. Mogliśmy w czasie jazdy nakarmić i przewinąć dziecko. Mogliśmy wziąć Żabinkę na ręce gdy płakała i pochodzić z nią po przedziale. Był to także czas dla nas. Mogliśmy pierwszy raz od dłuższego czasu po prostu porozmawiać.

Jak się spakować na taką podróż? Nie mam pojęcia. Staraliśmy się wziąć jak najmniej rzeczy. Dokładnie oszacowałam liczbę sweterków (6), spodenek (4), bodziaków(6) na wszystkie możliwe wypadki, plus dwa komplety na wszelki wypadek. I dla nas właśnie ze względu na różne wypadki wzięłam po kilka ciuchów więcej. I spakowałam tylko jedne buty! No i wyszło że targaliśmy wózek, walizę na kółkach, plecak, torebkę… Aż dziw, że dziecka przy tym nie zgubiliśmy…

No dobrze, ale po co z dzieckiem do Warszawy? Chyba najbardziej dlatego, żeby przetestować podróżowanie z maluszkiem zanim wymyślimy ambitniejszą destynację. A pretekstem była konferencja P. Że skoro on i tak jedzie, to może pojedziemy wszyscy. Spotkamy znajomych, pójdę na zakupy (?!) Plan był prawie dobry, tylko że  w centrach handlowych więcej niż jeden dzień wytrzymuję z trudem zarówno ja, jak i dziecko i nasza karta kredytowa. Na szczęście pogoda była już prawdziwie wiosenna, więc można było z przyjemnością pospacerować po mieście.

W moim przekonaniu Warszawa powinna była być idealna do spacerów z wózkiem – bo płaska. No cóż… Po pchaniu, targaniu, ciągnięciu wózka przez te cztery dni porobiły mi się odciski na palcach… A Warszawa nie tylko nie jest płaska, ale nawet jest hmm… wielopoziomowa. Często przy tych licznych schodach w dół i w górę nie było nie tyle nawet windy, co chociażby podjazdu dla wózków. Początkowo strasznie mnie to irytowało, jednak gdy po raz kolejny z poczuciem bezsilności wpatrywałam się w czeluść przejścia podziemnego, pojęłam całą głębię takiego stanu rzeczy. Otóż, jest to z pewnością wielki zamysł projektantów-urbanistów, dbających o nawiązywanie relacji w przestrzeni publicznej. Nie po raz pierwszy bowiem podszedł do mnie w takiej sytuacji pan, który zaproponował pomoc w zniesieniu wózka (były też panie, które przytrzymywały drzwi i odsuwały krzesła).

Bardzo mi też miło, że nikt nas nie wyrzucił gdy karmiłam dziecko piersią w restauracjach, kawiarniach i w kościele. Mimo, że uważam, że karmienie piersią jest czymś normalnym, obawiałam się takiej sytuacji, która przecież nie była by przyjemna. W każdym razie przetestowałam na własnej skórze i już wiem, że nie jest to problemem. Pewnie znacznie gorzej jest, gdy dziecko ryczy i nie można go w takim miejscu uspokoić.

Według nas nasza pierwsza, testowa podróż z dzieckiem, wypadła całkiem w porządku. Natomiast trudno stwierdzić co na ten temat sądzi nasza Żabinka. Bo to, że prawie cały czas spała może zarówno oznaczać, że jej się podobało jak i to, że biedną zamęczyliśmy…