Miesięczne archiwum: sierpień 2016

Przyczepą i ciężarówką – w drogę!

Nasze nawet najdalsze wyjazdy są zwykle dość spontaniczne. Nawet jeśli kupimy pół roku wcześniej bilet w obie strony, to załatwiamy tylko niezbędne formalności, a samo opracowanie trasy odbywa się zwykle już w drodze.

Tym razem wygląda to nieco inaczej. Bo i podróż ma inny charakter. Tym razem nie z plecakiem i komunikacją lokalną, ale z własną przyczepą i … ciężarówką 😉

Tak więc od dwóch miesięcy pakujemy tą naszą przyczepę we wszystkie niezbędne ( i pewnie też zbędne) rzeczy od akumulatorów i baniaków po łyżki i kubki. Nigdy jeszcze w ten sposób nie podróżowaliśmy, więc kilka weekendów posiedzieliśmy z przyczepą na Kaszubach czy wręcz na podwórku u rodziny.

Zwykle też nasz bagaż musiał zmieścić się w jednym dużym i jednym małym plecaku, więc dwie pary butów to była konieczność, ale i rozrzutność.

Teraz – nie muszę decydować ile mogę wziąć par butów (biorę pięć – w tym jedne obcasy!) to wręcz muszę przewidywać nieprzewidziane – tzn. ile urośniemy przez ten miesiąc. Ze zgrozą odkryłam dwa tygodnie temu, że nagle  przestałam się mieścić w „normalne” ciuchy. I teraz uzupełnij sobie garderobę na miesiąc, nie mogąc sobie w ogóle wyobrazić jak ten brzuszek może jeszcze urosnąć…

Biorę więc taaaką stertę ciuchów. Do tego kremy na rozstępy, do pielęgnacji biustu, chłodzący żel do stóp.  Nie mogę uwierzyć w to, że w ogóle jest możliwe spakować się na 2-3 tygodnie we dwójkę w jeden plecak! Zajmie nam jeszcze z dwie godziny żeby się zapakować z tym do przyczepy – i w drogę!

 

 

 

Do doskonałości znaczy dokąd?

Kiedy zapraszam Cię w drogę ku doskonałości nie chodzi mi o bycie perfekcyjnym. Perfekcjonizm często staje nam na przeszkodzie do osiągania naszych celów.  Chcąc zrobić wszystko idealnie często w ogóle nie ruszamy z miejsca. Zupełnie nie o to mi chodzi.

Dla mnie doskonałość to coś czego nie da się do końca osiągnąć. Coś jak nieskończoność. Możemy iść w tym kierunku, zbliżać się do tego zjawiska, ale jest ono dla nas nieosiągalne. Czyli, że nigdy nie zrobimy nic idealnie! Ale czy to oznacza, że nie mamy próbować? Że jesteśmy wystarczający w takiej formie w jakiej jesteśmy dziś? A co będzie jutro?

Nie chodzi też o to aby się porównywać do innych. Doskonałość to nie jest bycie „naj”. Każdy z nas startował z innej pozycji. To my, a  nie inni ludzie jesteśmy dla siebie odnośnikiem, wzorcem, według którego możemy mierzyć swoje zasługi.  Tak więc wskazówkę znajdziemy w słowach Mahatmy Gandhiego: „Nie jest najważniejsze, byś był lepszy od innych. Najważniejsze jest, byś był lepszy od samego siebie z dnia wczorajszego”.

Dokładnie tak! W dążeniu do doskonałości chodzi o to aby codziennie, w każdej chwili starać się być nieco lepszym od samego siebie z tej chwili minionej. Kroczek po kroczku, ale bezustannie i konsekwentnie. Aby analizować to co się wydarzyło i wyciągać z tego wnioski. Ale też by szukać nowych lepszych dróg, nowych możliwości. Nie zostawać jedynie w tym co się codziennie sprawdza, ale sprawdzać jak można lepiej, inaczej, efektywniej. By szukać odpowiedzi w sobie, w zgodzie ze sobą. Idziesz?

Z siłą wodospadu

Zebrałam całą listę swoich pasji:
Gotowanie, robienie przetworów, rozwój osobisty, taniec, pisanie, scrapbooking, szydełkowanie, czytanie, jeżdżenie rowerem, piesze wędrówki (ale nie spacery!), podróże, ale też rozwój dzieciaków i spędzanie z nimi czasu, spotkania ze znajomymi, nauka języków. I jeszcze rysowanie. I sprzątanie (!). I pewne wiele innych, o których akurat zapomniałam, bo już dawno tego nie robiłam.

No i jak już coś robię i robię TO i nic więcej. Jak gotowałam to przez kilka miesięcy wypróbowałam kuchnie świata. Przynajmniej polską i azjatycką. Ale dzień w dzień (albo co drugi, bo trzeba to było zjeść w końcu;) Wyszukiwałam sobie przepis, zwykle w Internecie, ale również w moich książkach kucharskich, robiłam listę czego potrzebuję i szalałam w kuchni.

Z kolei, gdy wynalazłam scrapbooki to przez miesiąc siedziałam prawie że bez jedzenia robiąc od rana do nocy album dla mojego brata na 18-tkę. Oglądałam tutoriale, wycinałam, kleiłam kupowałam materiały.

No i to już tak jest, że przez ten miesiąc albo dwa, a nawet trzy jadę z tym jednym tematem. Kupuję gadżety, uczę się jak to robić i w ogóle mnie nie ma. A potem nic. Mogę tego nie robić nawet przez lata. Ale – no właśnie…

Jak przez jakiś czas prawie wcale nie gotowałam, to ostatnio przyszedł szał na gotowanie zup. Codziennie! Zupa za zupą. Plan na tydzień z  wyprzedzeniem. Codzienne wizyty w warzywniaku, mięsnym i dwie godziny w  kuchni.

Znudziło mi się chyba po miesiącu. Bo zaczęłam szydełkować. Szydełkowałam wiele lat temu, jeszcze w domu rodzinnym, jako nastolatka. Wyszukałam nowy pomysł. Nie jakieś tam serwetki, ale amigurumi. Misiaki szydełkowe. Okazało się, że nadal umiem.  Uszydełkowałam dwa i na razie zostawiam to na potem.

Bo co? Bo wpadłam w szał czytania – czytałam o rozwoju mózgu dziecka i wpływie rodzaju przywiązania do matki na jego rozwój.

No i znowu jakiś czas czytałam i znowu nie czytam, bo…. dopadł mnie szał sprzątania! Już drugi raz w tym roku. Najpierw w lutym-marcu przewaliłam pół mieszkania i wywaliłam mnóstwo rzeczy, poukładałam, co zostało i upchnęłam w kartony to co nie wiadomo co z tym zrobić. Zatem teraz odkurzyłam te kartony z tym co to nie wiadomo co z tym zrobić. Wywaliłam albo ułożyłam. Wywaliłam kilka innych rzeczy. Przestawiłam i ułożyłam. I znowu zostanę z kartonem (ale już tylko jednym!) rzeczy co nie wiadomo co z tym zrobić, bo już mi się znudziło sprzątanie. Bo co? Bo teraz piszę bloga:D

Pewnie naprodukuję kilka artykułów i znowu znajdę sobie coś innego. Ale… no właśnie czy to źle? Nawet pisząc teraz ten artykuł, czuję napływ adrenaliny. Lubię tak działać. Lubię poświęcać się na 100% na jedno działanie w danym momencie. Ale widzę, że wracam do tego co już robiłam. A jak wracam to jestem bardziej skuteczna, bo już umiem. Tylko sobie przypominam i jadę z tematem.

Czasem wiem, że powinnam robić coś innego, ale nie mogę przestać robić tego co robię! Podoba mi się to. To działa na mnie jak narkotyk. Chcę za tym pójść. Czuję, że to jest dobry kierunek. Że dla mnie ma sens. Nie mogę tak jak inni zaplanować, przygotować się i działać. Jak mam działać to muszę JUŻ.

Chociaż nie jest to całkiem bez planu. W tym chaosie potrzebna jest struktura, którą buduję sobie w głowie na już i na teraz. Jestem wtedy w stanie FLOW i  wtedy WIDZĘ. Wiem ile czasu mi to zajmie, jak zrobić to co chcę zrobić, jakie są kolejne kroki. I jest w tym wszystkim siła wodospadu.

Jak ogarnąć słomiany zapał?

Publikując poprzedni post odetchnęłam z ulgą, że przerwa między postami była krótsza niz rok. A miało być tym razem inaczej!

Dobrze się przygotowałam do tej kolejnej przygody z blogowaniem. Przeczytałam kilka artykułów jak nie zarzucić pisania bloga, zebrałam listy tematów, robiłam notatki w różnych miejscach. No i jestem tutaj prawie rok później z myślą, że przecież nie tak miało być.

Zawsze miałam duży problem z tym, ze zaczynam wiele rzeczy, ale ich nie kończę. Może niektóre gdzieś tam doprowadzam do końca, ale jakoś tak na siłę, bo trzeba. W pewnym momencie wpadłam w manię kończenia. Jak kurs to zakończony certyfikatem, studia podyplomowe trochę jako zakończenie niedokończonych studiów na drugim kierunku, ze już nie wspomnę o innych mniejszych zakończeniach.

Jednak odkryłam, że to wcale nie tedy droga. Że ta chęć kończenia powoduje przymus, który odbiera radość z tego co się robi. Że czasem przez to, że uważam, że muszę coś skończyć, nie robię ani tego co mam skończyć, ani nic innego, co chciała bym w tej chwili robić, ale nie mogę, bo muszę skończyć tamto. I tak w ciągłej presji, a i tak nic więcej nie jest zrobione.

Postanowiłam wiec nie walczyć z moim słomianym zapałem. Chcę mu się raczej przyjrzeć. Znaleźć jakieś wspólne punkty, odkryć zależności. Bo te moje działania układają się w jakiś cykl. Spiralę, sinusoidę albo jakąś łamaną krzywą. Nieważne. To jak działam określa to jaka jestem (albo odwrotnie). Nie chcę walczyć ze sobą, z tym kim jestem.

Więc tym razem zamiast wyrzucać sobie, że znowu, że po raz kolejny rzucam się na coś, żeby to zostawić odłogiem, zamiast mieć do siebie pretensje i zamiast mówić sobie jaka to jestem beznadziejna – cieszę się.

Cieszę się, że siedzę teraz przed ekranem monitora, że piszę ten tekst i, że jednak ta chęć pisania bloga siedzi we tak głęboko, że chcę do tego wracać.

I może znowu napiszę 5-6 postów po to, by za chwilę znowu przez rok nic nie napisać. Ale może tym razem będzie ich 8-10, i napiszę znowu coś po pół roku? Może tym razem odważę się żeby zrobić chociaż najmniejszy krok w jakimś nowym kierunku?

Tym razem niczego nie zakładam. Niczego nie oczekuję. Chcę cieszyć się z tego co robię, nawet jeśli moje działania są sprzeczne z zasadami utrzymywania poczytności bloga 🙂 Może już czas aby przestać robić rzeczy zgodnie z zasadami, a zacząć je robić w zgodzie ze sobą?

Podróż to stan umysłu

Kiedyś w autobusie relacji Kacze Buki – Cisowa SKM byłam świadkiem spotkania dwóch Pań. Jedna z nich, starsza pani z laską w ręku, siedziała już w autobusie, gdy ja wsiadałam dobrych kilkanaście przystanków wcześniej. Druga, w średnim wieku wsiadła w pośpiechu aby później również w pośpiechu wybiec. Panie musiały dość dobrze się znać, albo po prostu po sąsiedzku czasem się widywały. W każdym razie nawiązały dyskusję.

Pani w Średnim Wieku: O a Pani ska jedzie?
Starsza Pani: A z Kaczych Buków.

PwŚW: Ooooo. A ja nawet nie wiem gdzie to jest. W przychodni byłam i zaraz biegnę po zakupy, wie Pani jak to jest. I co Pani tam robiła, na tych Kaczych Bukach?

SP: Wie pani, ja to sobie tak jeżdżę czasem. Do Kaczych Buków i nie wysiadając z autobusu wracam. Teraz już kiedy z tą moją koleżanką się nie rozstaję (wskazała na laskę), to w taki sposób sobie spaceruję.

PwŚW: No tak pogoda na spacer za dobra to nie jest.

SP: (Rozmarzona) A jak jest lato to wtedy od nas z Cisowej jest autobus do Mechelinek.

PwŚW: A Mechelinki. To nad morzem? (patrząć juz gdzieś na zewnątrz)

SP: Tak, nad morzem. Jadę sobie autobusem, wysiadam idę na spacer i wracam kolejnym (uśmiecha się).

PwSW: Tak, człowiek by musiał kiedyś te inne części miasta też kiedyś zobaczyć. No nic, wysiadam Do widzenia.

Spotykam wielu ludzi, którzy mówią, że chcieli by kiedyś podróżować. Po dłuższej rozmowie okazuje się, że chcą oni raczej PODRÓŻOWAĆ. Że jak już to do długo i daleko. Jednak daleko to im jest do tej pani podróżującej autobusem, dla której każdy dzień jest podróżą.