Zebrałam całą listę swoich pasji:
Gotowanie, robienie przetworów, rozwój osobisty, taniec, pisanie, scrapbooking, szydełkowanie, czytanie, jeżdżenie rowerem, piesze wędrówki (ale nie spacery!), podróże, ale też rozwój dzieciaków i spędzanie z nimi czasu, spotkania ze znajomymi, nauka języków. I jeszcze rysowanie. I sprzątanie (!). I pewne wiele innych, o których akurat zapomniałam, bo już dawno tego nie robiłam.
No i jak już coś robię i robię TO i nic więcej. Jak gotowałam to przez kilka miesięcy wypróbowałam kuchnie świata. Przynajmniej polską i azjatycką. Ale dzień w dzień (albo co drugi, bo trzeba to było zjeść w końcu;) Wyszukiwałam sobie przepis, zwykle w Internecie, ale również w moich książkach kucharskich, robiłam listę czego potrzebuję i szalałam w kuchni.
Z kolei, gdy wynalazłam scrapbooki to przez miesiąc siedziałam prawie że bez jedzenia robiąc od rana do nocy album dla mojego brata na 18-tkę. Oglądałam tutoriale, wycinałam, kleiłam kupowałam materiały.
No i to już tak jest, że przez ten miesiąc albo dwa, a nawet trzy jadę z tym jednym tematem. Kupuję gadżety, uczę się jak to robić i w ogóle mnie nie ma. A potem nic. Mogę tego nie robić nawet przez lata. Ale – no właśnie…
Jak przez jakiś czas prawie wcale nie gotowałam, to ostatnio przyszedł szał na gotowanie zup. Codziennie! Zupa za zupą. Plan na tydzień z wyprzedzeniem. Codzienne wizyty w warzywniaku, mięsnym i dwie godziny w kuchni.
Znudziło mi się chyba po miesiącu. Bo zaczęłam szydełkować. Szydełkowałam wiele lat temu, jeszcze w domu rodzinnym, jako nastolatka. Wyszukałam nowy pomysł. Nie jakieś tam serwetki, ale amigurumi. Misiaki szydełkowe. Okazało się, że nadal umiem. Uszydełkowałam dwa i na razie zostawiam to na potem.
Bo co? Bo wpadłam w szał czytania – czytałam o rozwoju mózgu dziecka i wpływie rodzaju przywiązania do matki na jego rozwój.
No i znowu jakiś czas czytałam i znowu nie czytam, bo…. dopadł mnie szał sprzątania! Już drugi raz w tym roku. Najpierw w lutym-marcu przewaliłam pół mieszkania i wywaliłam mnóstwo rzeczy, poukładałam, co zostało i upchnęłam w kartony to co nie wiadomo co z tym zrobić. Zatem teraz odkurzyłam te kartony z tym co to nie wiadomo co z tym zrobić. Wywaliłam albo ułożyłam. Wywaliłam kilka innych rzeczy. Przestawiłam i ułożyłam. I znowu zostanę z kartonem (ale już tylko jednym!) rzeczy co nie wiadomo co z tym zrobić, bo już mi się znudziło sprzątanie. Bo co? Bo teraz piszę bloga:D
Pewnie naprodukuję kilka artykułów i znowu znajdę sobie coś innego. Ale… no właśnie czy to źle? Nawet pisząc teraz ten artykuł, czuję napływ adrenaliny. Lubię tak działać. Lubię poświęcać się na 100% na jedno działanie w danym momencie. Ale widzę, że wracam do tego co już robiłam. A jak wracam to jestem bardziej skuteczna, bo już umiem. Tylko sobie przypominam i jadę z tematem.
Czasem wiem, że powinnam robić coś innego, ale nie mogę przestać robić tego co robię! Podoba mi się to. To działa na mnie jak narkotyk. Chcę za tym pójść. Czuję, że to jest dobry kierunek. Że dla mnie ma sens. Nie mogę tak jak inni zaplanować, przygotować się i działać. Jak mam działać to muszę JUŻ.
Chociaż nie jest to całkiem bez planu. W tym chaosie potrzebna jest struktura, którą buduję sobie w głowie na już i na teraz. Jestem wtedy w stanie FLOW i wtedy WIDZĘ. Wiem ile czasu mi to zajmie, jak zrobić to co chcę zrobić, jakie są kolejne kroki. I jest w tym wszystkim siła wodospadu.