Tutejszy koniec świata to Finisterra. Byliśmy już w podobnym miejscu w Kornwalii – tam jest to Lands End. Z kolei w Portugalii znajduje się Cabo de Roca, który jest faktycznie końcem Europy. W średniowieczu to jednak Finisterra uchodziła za koniec świata i to jeszcze tutaj docierali pielgrzymi idący do Santiago de Compostela, by zakończyć swą pielgrzymkę w tym tajemniczym miejscu, gdzie ziemia kończy się stromą ścianą, a w dole pienni się ocean. Dalej nie było już nic poza otchłanią, w której znikało słońce.
Dziś, mimo że wiemy, że za Atlantykiem jest kolejny ląd, takie końce świata nadal mają w sobie coś pociągającego. Ogrom oceanu, kruchość ludzkiego życia, zmaganie się z losem. Ta przestrzeń zmusza do zatrzymania się. Można tak siedzieć na skale i patrzeć w dal. A może raczej w głąb – dotrzeć do swojego wnętrza i zmierzyć się ze swoimi lękami, dotrzeć do skrywanych potrzeb, odkryć do czego tęsknimy.
Ocean przede mną to zarówno wolność jak i ograniczenie. Wolność w bezkresie oceanu. Ograniczenie, bo nie ogarnę, nie przepłynę – dla mnie droga kończy się na tym końcu ziemi i mogę albo wrócić, albo wybrać inny koniec. Inny cel i dalej do niego dążyć.