Zaskakująco szybko minął ten czas. Czas odmierzany kilometrami, kempingami, odwiedzonymi miejscami i… zjedzonymi witaminami 🙂
Ruszamy w drogę powrotną. Tym razem wiedząc i wierząc w to, że potrwa ona 5 dni. Wcale mi się nie wydaje, że to długo. Wiem już, że jakoś to minie. Tym bardziej, że po tylu przejechanych kilometrach nie mam już problemu z czytaniem w samochodzie.
Zadziwia mnie brak emocji wokół tego powrotu. Ani nie jest mi żal, że już wracamy, ani nie odczuwam z tego powodu wielkiej euforii. Czyżby oznaczało to, że jest to czas odpowiedni?
Jeszcze tylko kilka noclegów, kilka przypadkowych miejscowości, zakupy we francuskim lub niemieckim markecie. I spokój drogi – szerokiej i jednostajnej autostrady, ale też urokliwej szosy wijącej się pośród pól i miasteczek.
Trochę tak jak mała drzemka przed całkowitym przebudzeniem. 10 minutek w półśnie przed wyzwaniami kolejnego dnia. A będzie tych wyzwań!
Spokój drogi, szerokiej, przepastnej myślami, myślami i byciem z samym sobą – atrakcyjnie to brzmi. Równie atrakcyjnie jak przebijająca przez całą wypowiedź, tuż pod jej powierzchnią AKCEPTACJA – akceptacja, którą odbieram jako wolność.
A to uwolnienie, które osiąga się poprzez akceptację powoduje, że przestajemy się odbijać od ściany. Pozwala iść dalej. Pozwala na zmianę.