W naszym obecnym trybie podróżowania, gdzie składamy i rozkładamy się na kempingu co 1-2 noce, kluczowym zagadnieniem jest jak to robić aby zajmowało mniej czasu. Początkowo wiadomo – trzeba się było trochę przyzwyczaić, znaleźć miejsce w przyczepie na różne rzeczy. Coś poprzekładać. Jednak po pewnym czasie proces staje się dość powtarzalny. I… długi. Postawienie przyczepy to jeszcze nic. 20 minut, jeśli P. od razu dobrze zaparkuje (a jest w tym mistrzem! Niderlandzcy emeryci podziwiali). Natomiast, jeśli chodzi o składanie się z biwakiem to już większy kłopot. 45 minut!
Zadania same się podzieliły mniej więcej – wiadomo, ze nie będę targać w ciąży zbiorników z wodą;) także ja ogarniam wnętrze, a P. zewnętrze. Czyli ja naczynia, zabezpieczenie rzeczy, zamykanie okien, przekąski na drogę, a P. prąd, woda, zaczepianie przyczepy.
Wąskim gardłem okazuje się… mycie naczyń. Próbowaliśmy na różne sposoby. Jeśli ja myłam, to się nie wyrabiałam, jeśli mył P. to potem ja czekałam na niego. W końcu jest tak, że w dniu odjazdu (czyli teraz codziennie) śniadanie jemy szybko i mało wymyślne. Jajecznica, parówki lub wymyślne surówki tylko na dłuższych postojach. Dbamy tez o to aby te z poprzedniego dnia były umyte wieczorem i rano było minimum. Dobrym pomysłem jest mycie naczyń razem. Omawiamy przy tym plan dnia i wszyscy są zadowoleni.
Czy udało się skrócić czas składnia przyczepy do założonych 30 minut? Myślę, że tak, ale trudno powiedzieć. Bo jak już szło sprawnie to zawsze wypadło coś nieoczekiwanego. A teraz to już nie ma co mierzyć, bo na noclegi w tranzycie wykorzystujemy aires (hiszp.) – czyli darmowe miejsca postojowe dla kamperów (nikt się nie czepiał, że przyczepą), na których nie ma infrastruktury, więc rozkładamy się minimalnie i niekoniecznie komfortowo.