O odkładaniu na później (gdy nie ma później)

Bardzo lubię odkładać i bardzo dobrze (a przynajmniej skutecznie) pracuje mi się pod presją czasu. Taką też presję wywołuje na mnie zbliżający się i zarazem oddalający termin narodzin mojego dziecka.

Po powrocie z Hiszpanii, uświadomiłam sobie, że 3 miesiące to jednak niedużo czasu na przygotowanie się do narodzin dziecka. I w dodatku odezwała się u mnie syndrom wicia gniazda, więc te wszystkie odkładane od lat remonty trzeba było teraz nagle uskutecznić. Normalnie ludzie chyba już wcześniej zaczynają o tym myśleć. Pewnie mniej więcej wtedy co my kupowaliśmy przyczepę…

Stworzyłam, więc Wielką Listę Rzeczy do Zrobienia. Początkowo uruchomienie Wielkiej Listy napotkało spore trudności. Okazało się bowiem, że priorytety moje i P. nie do końca były spójne. Trochę się naszarpaliśmy, ale ostatecznie po dwóch miesiącach wygrzebaliśmy się z najbardziej naglących zadań.

A wtedy trzeba było zająć się przygotowaniem do Świąt. Niby nie przygotowujemy się do nich jakoś bardzo, ale np. prezenty trzeba kupić i jakoś logistycznie ze św. Mikołajem zgrać aby wszystkie dzieci mogły pod choinką swój prezent znaleźć.

Było więc sporo spraw, które trzeba było dopatrzyć, dopilnować. A jeszcze sobie co jakiś czas coś nowego umyśliłam. Ale mogłam sobie coś nowego umyślić właśnie dlatego, że wszystko co WAŻNE lub PILNE było ogarnięte.

Już od początku grudnia, nie wiedząc kiedy ten dzień ostateczny nadejdzie, bardzo dbałam o to, żeby te moje rzeczy kończyć i nie zostawiać nikomu na głowie. Począwszy od tak trywialnych rzeczy jak opłacenie faktury za telefon, po odbieranie paczek, które też bardziej niż zwykle  monitorowałam (i mogłam interweniować w odpowiednim momencie gdy się zgubiła!). Co kilka dni wysyłałam P. aktualną listę Spraw Niedokończonych, tak aby w razie czego wiedział co jeszcze ma dopiąć.

Ostatecznie okazało się, że największym prokrastynatorem jest nasze dziecko. Dzięki temu zyskałam mnóstwo czasu na kwestie, których już nie spodziewałam się poruszać. Udało mi się też zrobić GIGANTYCZNE PORZĄDKI. Moja kuchnia jeszcze nigdy tak nie lśniła 🙂

Mogłam też oddać się gotowaniu, bez stresu spędzać godziny w poczekalni u ginekologa, ale też czytać blogi parentingowe i książki o rozwoju mózgui pokupować jeszcze więcej książek z LITERATURY ŚWIATOWEJ (tak, będę je czytać Dziecku na głos 😀

Każdy kolejny dzień to dla mnie prezent od losu. Że już blisko, ale jeszcze nie już. Że jeszcze zrobię coś z Wielkiej Listy albo coś zupełnie innego. Że spędzę jeszcze kilka miłych chwil sam na sam z P.

Podoba mi się to. Podoba mi się, że nie wzięłam sobie na głowę zbyt dużo. Podoba mi się, że potrafiłam się dobrze zorganizować. Podoba mi się, że robiąc zadania na bieżąco zyskałam tyle czasu, że wcisnęłam jeszcze więcej zadań. Wszystko na takim luzie, ze spokojem i świadomością, że niczego nie muszę.

Biorę sobie ten stan i będę do niego dążyć po tym jak mi się już życie wywróci do góry nogami 😉

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *