Archiwum kategorii: Bez kategorii

Gdy dziecko nie może jeść serniczka

Dużo gości, zamieszanie i sernik pozostawiony na stole w kuchni. Sława na jego widok, mówi, że by chciała jeść. Proponuję leżącą obok szarlotkę. Błąd. Sława dzisiaj nie lubi szarlotki. Pytam ją o to czy chciałaby jeść serniczek. Tak, chciałaby. Mówię, że nie może jeść serniczka, bo ma dużo mleka i, że zapytamy babci czy ma inne cisteczko. Babcia na szczęście ma jeszcze herbatniki.

Na wynos dostajemy kawałek sernika do domu. Sława po powrocie odkrywa zawartość pudełka. Chce jeść. Koniecznie serniczek. Mówię jej, że nie może jesć serniczka, bo ma dużo mleka. Sława zaczyna płakać.

Teraz mam więcej przestrzeni, spokoju, czasu na to aby przytulić ten smutek, żal.

„Chciałabyś jesć serniczek, a nie możesz?” – pytam łagodnie

„Tak” – Sławina zaczyna płakać i przytula się do mnie

„Smutno ci, że nie możesz jesć serniczka?” – dopytuję

„Taaaak” – po policzkach spływają jej wielkie łzy

„Serniczek jest pyszny?” – pytam próbując wczuć się w jej emocje

„Taaak, pyszny” – przytula się i płacze

„Chcialabyś móc jejść taki serniczek, tak?” – pytam ze zrozumieniem

„Taaaak” – odpowiada

„Słyszę, że to bardzo smutne, że nie możesz jeść serniczka, który lubisz” – mówię łagodnie

„Taaak” -pochlipuje, wtula się jeszcze bardziej

„A pamiętasz, jak jadłaś taki serniczek czekoladowy bez mleka” – czuję, że to ten moment, gdy już troche się uspokaja i możemy zacząć rozmowę – „Byliśmy w takiej kawiarni, gdzie się bawiłaś klockami i czytalaś ksiażeczkę” – widzę jak na mnie patrzy z uwagą – „mama i tata pili kawę, a ty jadłaś taki serniczek, CZEKOLADOWY, bez mleka. Dobry był?”- pytam

„Tak, dobry” – Sławina odpowiada już spokojniej.

„Mhm, pamiętam, że ci smakował” – potwierdzam – „Wiesz, możemy zrobić taki pyszny serniczek bez mleka. Zrobimy jutro?”

„Ja chciałam serniczek” – rozpłakała się na nowo.

„Smutno ci, że nie możesz jeść teraz serniczka” – pytam znowu

„Taaak” – wtula się mocno i placze, ale już tak inaczej, już jakoś pogodzona z tym, że nie bedzie jadła serniczka.


Pewnie trwało to długo. Nawet nie wiem czy 15 minut czy pół godziny. Potrzebowałam skupić tutaj na dziecku całą swoją uwagę, odłożyć różne swoje rzeczy, odłożyć rozmowę z P., który niewątpliwie mial ochotę pogadać. Cieszyłam się, że mam zasoby energię na tę rozmowę.

Czy mogłam zrobić inaczej? Pewnie tak. Znowu odwrócić uwagę, powkurzać się na babcię, że piecze sernik, zaproponować kanapkę, a może w bezsilności i z poczuciem winy dać ten serniczek. Tutaj wybrałam jednak rozmowę o tym serniku, dlatego, że nietolerancja na bialko mleka towarzyszy nam już od dawna i jeszcze długo, a może zawsze z nami będzie. I tym bardziej jest to trudne, gdy dziecko wie już, że te serniczki, ciasta śmietanowe są pyszne. Wiele wokół tego emocji, frustracji, smutku, żalu. I te emocje nie znikną, gdy nie będziemy zwracali na nie uwagi. A wręcz przeciwnie, wybuchną gdześ w jakiś nieoczekiwany sposób, może na kolejnej imprezie. Dlatego wtedy, gdy mamy tą przestrzeń wybieram towarzyszenie Sławinie w tym co dla niej tak bardzo trudne, słucham jej, przytulam.

Granice w Rodzicielstwie Bliskości – czy dajemy sobie wejść na głowę?

Mam już dość, chciałabym zupełnie inaczej, ale oni i tak nie słuchają, więc się zgadzam, bo co za różnica… Narastają emocje – irytacja, frustracja, złość. Aż w końcu nie mam już sił by je zdusić w żrodku. Krzyk, pretensje, uraza. Tak aby wszyscy to wyraźnie poczuli. Aby im pokazać jak mi źle i trudno. Aby to wreszcie zrozumieli!

Znasz to?

W ten sposób reagujemy wtedy, gdy jedziemy na automatyzmach, gdy nie znamy swoich granic, gdy chcemy dzieciom dać coś czego sami nie mieliśmy, gdy mamy pomysł aby zaopiekować się dzieckiem tak bardzo, że
rezygnujemy z siebie, …

I teraz nie chodzi o to aby pójść w drugą stronę, że niczego nie wolno, że wszystko jest obwarowane szczegółowymi zasadami, w których i dziecko i my się od dawna gubimy, a o każdą rzecz trwają długie dyskusje i negocjacje, albo wręcz przeciwnie – że dziecko boi się zrobić cokolwiek, bo nie wie czy może.

Aby się w tym nie pogubić pomaga znajomość swojego celu – czyli odpowiedź na pytanie: Do czego, ja jako rodzic dążę? Rodzice bliskościowi mają ten cel dość jasno sformułowany – chcemy budować z dzieckiem dobrą relację. Dobrą, czyli opartą na wzajemnym szacunku, taką, w której dba się o potrzeby każdego członka rodziny, taką, gdzie każdy bierze odpowiedzialność na miarę swoich możliwości.

Aby móc ten cel realizować kluczowa jest świadomosć własnych granic i dbanie o własne potrzeby. I dla mnie od dawna jest to jasne (co nie znaczy, że potrafię to robić), natomiast kiedy przejrzałam różne książki dotyczące Rodzicielstwo Bliskości pod kątem tematu granic, poczułam ogromne zaskoczenie radykalizmem takich autorów jak Alfie Kohn, Małgorzata Musiał czy Agnieszka Stein.

I ten radykalizm w ogóle nie jest o tym, że mamy robić to, co dziecko chce. Wręcz przeciwnie. To my decydujemy czy coś chcemy zrobić czy nie. Agnieszka Stein pisze:

„Chcesz sie na coś nie zgodzić, czegoś odmówić? Nie kupić lodów albo kolejnej zabawki? Zrób to. (…) Zrób to dlatego, że czujesz głęboko, że nie chcesz tego robić.” i „Chcesz się zgodzić zrobić dziecku frajdę? Kupić mu lody albo zabawkę? Zrób to. (…) Zrób to, kiedy czujesz, że także Tobie sprawi to radość”.

To co jest tutaj kluczowe to to, że mamy się zgodzić lub nie zgodzić, dlatego że tak czujemy – czyli mieć tą świadomość dlaczego chcę i dlaczego nie chcę. Że to nie jest jakaś zasada z zewnątrz, ale właśnie moja świadoma decyzja. I nie chodzi też tutaj o to, żeby nam rodzicom było dobrze, ale o to aby uczyć dziecko rozpoznawać własne granice – poprzez pokazywanie tego jak my sobie z tym radzimy, pozostajac przy sobie, bez motania i ukrywania swoich prawdziwych uczuc i potrzeb.

W podobnym tonie możemy przeczytać u Małgorzaty Musiał: ” (…) rodzic nie musi bać się odmawiać dziecku. Owszem, w efekcie ujrzy niezadowolenie, płacz, może i krzyk i może półgodzinną rozpacz – ale nie to powinno przesądzić o decyzji, którą podejmie. (…) rodzic ma prawo się nie zgodzić, a dziecko ma prawo być z tego powodu niezadowolone.” (A to jest prawie jak u Jespera Juula, który często mówi o tym by pozwolić dziecku na frustrację).

I znowu – to nie jest tak, że mówimy dziecku „nie, bo nie” albo „taka jest zasada”. Wysłuchujemy dziecka o co mu chodzi, dlaczego jest niezadowolone i bierzemy je pod uwagę tak bardzo, jak to jest możliwe. Jednak to my jako rodzice podejmujemy ostateczną decyzję. I to my bierzemy odpowiedzialność aby zmierzyć się z emocjami dziecka i wesprzeć je w tym napadzie płaczu czy krzyku – być przy nim ze zrozumieniem, bez pretensji i bez podburzania czy wyśmiewania.

Również Alfie Kohn, który dużo mówi o tym aby dawać dziecku wybór wszędzie tam, gdzie to możliwe i pomagać im doświadczać autonomii, pisze wyraźnie o tym, że nie wszystko trzeba negocjować, a dzieci powinny wiedzieć, że są kwestie, które mogą podlegać negocacjom. U Kohna znajdujemy też cały podrozdział: „Kiedy dzieci nie chcą, ale muszą”, w którym czytamy np. o tym, że rodzic prosi (a czasem żąda – Kohn nazywa rzeczy po imieniu) o posprzątanie zabawek, zakończenie hałaśliwej zabawy, wyjście na czas, mycie zębów – czyli nie tylko i wyłącznie sytuacji zagrożenia życia i zdrowia, ale też takich zupełnie codziennych. Jednak strategie, które proponuje Kohn są nastawione na poszanowanie autonomii dziecka, uczciwość i kreatywność.

Co mnie w tym najbardziej zaskakuje? Że nie ma tam nic o tym, że mam się jakoś bardzo naginać, rezygnować, stawać na rzęsach. Jest natomiast o szacunku, autonomii i braniu odpowiedzialności. Odpowiedzialności za swoje potrzeby, za relację z dzieckiem i za konsekwencje moich działań wyrażone frustracją czy niezgodą dziecka. I tak bardzo poczulam to, że te granice dają wolność i wybór – nam, jako rodzicom.

Agnieszka Stein „Dziecko z Bliska” wyd. Mamania Warszawa 2012
Małgorzata Musiał „Skrzynka z narzędziami”, wyd. Mamania Warszawa 2017
Alfie Kohn „Wychowanie bez nagród i kar”, wyd. MiND, Podkowa Leśna 2013

Indykowy czelendż

Słyszałam (czytałam?), że kobieta w ciąży może mieć problemy z przetwarzaniem informacji w mózgu. No może, że faktycznie, pewne procesy wolniej zachodzą. Czasem coś tam nie styka tak, jak powinno. Zdarzyło mi się czasem coś zapomnieć czy przekręcić. Jednak dopiero teraz dane było mi doświadczyć fizycznie konsekwencji tego zjawiska.

Poszłam jak ostatnio codziennie na spacer na zakupy – jakoś tak wychodzenie po prostu na spacer nie jest w moim stylu, musi być CEL, no więc tym razem, sklep papierniczy, warzywniak i mięsny. Wymyśliłam sobie bowiem gulasz. Gulasz z Indyka.

W mięsnym jak zwykle kolejka. 4-5 osób w środku sklepiku to już prawdziwy tłum. Czekam, oglądam mięska, zastanawiam się co jeszcze dobrego bym zjadła. Nadchodzi moja kolej. Proszę więc o fileta z Indyka. Pani idzie na drugi koniec sklepu, szuka ogląda. Nie przepycham się z brzuchem w tym tłumie. Pani z oddali pokazuje mi fileta i pyta czy na pewno chcę całego. Ja na to, że tak. A pani (dobry sprzedawca, dba o klienta) kładzie na wagę i pyta czy na pewno, bo to kilo czterysta. A ja lekko potwierdzam, że tak, bardzo dobrze.

Dostałam mojego fileta, jeszcze jakąś wędlinkę i wracam. Wracam i zaczyna do mnie powoli docierać. KILO CZTERYSTA!!! Dla naszej dwójki to są jakieś 4 obiady… No i co ja z tym teraz zrobię? Ale, że lubię wyzwania, również te kulinarne, to mój mózg zaczął pracować już na normalnie przyspieszonych obrotach. Wróciłam, pokręciłam się, pomyślałam. Zajęłam się czymś innym. Znowu pomyślałam, poszperałam w lodówce. I wymyśliłam.

Podzieliłam mięsko na dwie nierówne połowy. Jedną zamarynowałam na wymarzony gulasz z kurkumą i suszoną wędzoną papryką, a drugą – wytarzałam w  paście z czosnku i ziół i nafaszerowałam wygrzebanym z odmętów lodówki serem feta.

No i prawie, że dwie pieczenie na jednym ogniu. Pieczeń z fetą upiekłam, gulasz uwarzyłam. Z tym, że gulasz (mimo, że wymarzony) powędrował do zamrażarki na lepsze czasy – albo może na te cięższe, bo któż to wie czy to nasze dziecko da nam spokojnie zjeść, a  co dopiero ugotować?

2

Gulasz

A na obiad (i pewnie kolejny) pieczeń z indyka z ziemniaczkami i marchewka z groszkiem.

1

 

Pieczeń

 

 

 

Dobrze wychowane znaczy jakie?

Kiedy widzę, gdy ktoś komentuje zachowanie dzieci, że albo grzeczne albo niegrzeczne to rodzi się we mnie bunt. Co to w ogóle znaczy, że grzeczne? Że wytresowane? Nie widać, nie słychać i szybko wykonuje polecenia dorosłych? A niegrzeczne to jakie? Żywiołowe, znające własne potrzeby, mające własne zdanie?

Bardziej niepokoją mnie te grzeczne dzieci. Z jednej strony widzę kombinatorów, którzy potrafią się przymilić do babci aby zaraz ją zmanipulować i zrealizować własne cele. Rozgryźli system i znaleźli sposób na babcię. I to na plus – jakoś sobie poradzą. Ale jakie relacje będą budować i w jaki sposób będą osiągać swoje cele w dorosłym życiu? Z drugiej strony są te dzieci całkowicie dostosowane. Gdzie je postawisz tam stoją. Co im każesz to zrobią. Te niepokoją mnie bardziej. W jaki sposób mają być myślącymi dorosłymi, kreatywnymi pracownikami, odpowiedzialnymi obywatelami?
Czy rzeczywiście chcemy wychować nasze dzieci na szczurki korporacyjne, trybiki w systemie?

Jeśli chodzi o żywiołowe dzieciaki to o nie martwię się mniej. Do czasu gdy idą do szkoły. Nauczyciele wciąż stosują kary  i to jeszcze takie polegające na zawstydzeniu dziecka. Co chwile słyszę opowieść o tym, że nauczycielka dzwoni do rodzica  – przy wszystkich dzieciach, za jakieś drobne przewinienie. Nie dość, że wstyd przy klasie to jeszcze straszenie dziecka rodzicem… Jak to dziecko ma później być pewne siebie i osiągać sukcesy, kiedy jego naturalna ciekawość świata i kreatywność spotyka się z taka odpowiedzią?

Można stosować różne metody wychowawcze. Oparte na bliskości, behawioryzmie albo jeszcze inne. Dla mnie jednak najważniejszą kwestią jest aby zadawać sobie pytanie jaką postawę chcę wzmacniać w dziecku czyli jakim będzie dorosłym?